piątek, 22 stycznia 2016

Miniaturka Jily: Melodia, która mogłaby nie mieć końca.

Pustka.
Strach.
Samotność.
Złość.
Przemoc.
Gniew.
Złudzenie.
Iluzja.
Rozczarowanie.

     Czy minie kiedyś ten czas, kiedy powrót do domu nie będzie wiązał się z przerażeniem?
Czy skończy się wreszcie najgorszy koszmar, kiedy wizje straty najbliższej z osób przysłaniają zdrowe rozumowanie? Czy trwająca wojna kiedyś w końcu się skończy?
Lilyanne Evans codziennie zadawała sobie te same pytania, na które nie znała odpowiedzi.
Nienawidziła niewiedzy i bezradności. Zawsze miała plan. Nie umiała odnaleźć się w czasach, kiedy każda najlepiej zaplanowana koncepcja w ostatniej chwili stawała się całkowicie bezużyteczna.
Zostawała sama, z pustką rozdzierającą jej serce.
Bała się o przyjaciół, o rodzinę, o Jamesa.
Znów nadszedł ten okrutny czas oczekiwania. Głodu. Bezsenności.
Była całkiem sama w ich małym mieszkanku, które zajmowali zaledwie od miesiąca.
Na palcach mogła zliczyć dni, kiedy byli w nim razem. Reszta upływała jej w strachu i samotności.
Ukryła twarz w dłoniach i cicho załkała.
- Miał tu być wczoraj... - powiedziała do siebie i pokręciła głową. Walnęła pięścią w ich mały, niestabilny stolik tak mocno, że parę przedmiotów z łoskotem znalazło się na podłodze.
Nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. I tak miała tu trochę ogarnąć, bo przez cały ten czas brudziła nowe kubki do kawy, a jej ubrania torowały drogę z łazienki do pokoju. Teraz jednak nie skupiała się na tym. Jej myśli zajmowała tylko jedna osoba - James. Spojrzała mimochodem na ich wspólne zdjęcie znajdujące się na hebanowej komodzie. Rozpłakała się na dobre i położyła dłoń na podbrzuszu, wspominając dzisiejszy ranek.
~*~
     Obudziła się na kanapie, zaledwie po godzinie snu. Przetarła oczy, zmazując z rzęs resztki tuszu i przeciągnęła się leniwie. Zerwała się na równe nogi, by po chwili pożałować swojej decyzji. Z głośnym hukiem upadła na posadzkę, nabijając sobie guza na głowie.
- Szlag by to! - zaklęła pod nosem rozmasowując obolałe miejsce. - James?! James, jesteś?!
Tym razem wstała powoli z podłogi, patrząc na wielki, oliwkowy zegar wiszący nad kominkiem. Wskazywał równo 7:20.
- No ładnie, spałam dziś aż godzinę, coraz lepiej...
Przeszła całe mieszkanie poszukując chociaż najmniejszego śladu, że jej narzeczony pojawił się podczas krótkiej drzemki. Niestety, nic nie znalazła. Westchnęła głośno, a w jej głowie znów zaczęły rodzić się najgorsze scenariusze. W swojej wyobraźni widziała go przetrzymywanego gdzieś w lochach, torturowanego i w końcu martwego. Czemu nigdy nic nie mówił jej na temat tajnych misji Zakonu, mimo tego, że ona też do niego należała? Jak wróci, musi mu wybić skutecznie z głowy wszelkie znikania na parę dni. Koniec! Albo idą na akcję razem, albo w ogóle. Nagle poczuła, jak robi jej się niedobrze. Z trudem dobiegła do ubikacji i zwymiotowała resztki tego, co zjadła wczorajszego dnia. Oparła się o muszlę dysząc ciężko. Z jej oczu płynęły łzy. Była wykończona ciągłym strachem i czekaniem. Mozolnie doprowadziła się do porządku i zaparzyła sobie herbaty, nie chciała, by James zastał ją w tak opłakanym stanie, kiedy wróci.
"Jeśli wróci..." - powiedział cicho głos w jej głowie. Machnęła ręką, jakby chciała odtrącić natrętną muchę i upiła łyk imbirowego trunku. Ten smak zawsze będzie kojarzył jej się z Rogaczem. To on przynosił jej zawsze pełen kubek do łóżka podczas chandry czy zwykłego przeziębienia. Skarciła się w myślach, nie potrafiła już żyć normalnie. Znów miała wrażenie, że jeśli zaraz nie przetransportuje się do toalety, to będzie miała do sprzątania kałużę tego, co przed chwilą wypiła. Nie myśląc więcej rzuciła się biegiem, omal nie zabijając się po drodze o rozrzucone niechlujnie, brudne ubrania.
~*~
     Wpatrywała się, jak urzeczona w kalendarz przed sobą. Czy to naprawdę możliwe, aby była w ciąży? Przecież zabezpieczali się, jak mogła nie zauważyć, że miesiączka spóźnia jej się aż o 12 dni!
Zakupiony w mugolskiej aptece test ciążowy (farmaceutka tak strasznie zachwalała ten absolutnie nowy, innowacyjny produkt, że jakby mogła, wcisnęłaby Lily z dziesięć) wskazywał jasno na ciążę, chociaż producent dawał zaledwie 60% szans poprawnego wyniku. A jednak... Czuła to. Wiedziała, że w środku niej rozwija się nowe życie. Nowe życie, które dała tej istotce razem z Jamesem. Znów zrobiło jej się słabo, tym razem na myśl, że ich dziecko może nigdy nie poznać swojego ojca. Jeszcze gorzej poczuła się, kiedy dotarło do niej, w jakich czasach przyszło jej począć dziecko. Poszła do malutkiego salonu i położyła się na wyświechtanej kanapie. Jej powieki robiły się coraz cięższe... Zasnęła wykończona ostatnimi wydarzeniami.
~*~
     James pokonał nałożone przez siebie magiczne bariery i wszedł do mieszkania. Zauważył porozrzucane ubrania i zaniepokoił się. Jego czarne, potargane włosy były teraz przyklejone do czoła, koszulka była w strzępach, gdzieniegdzie poplamiona krwią. Przemieszczał się cicho, niczym szczur, co sam zauważył. "Nawet po powrocie do domu cholerny Glizdogon mnie prześladuje..." - pomyślał i uśmiechnął się mimowolnie, by po chwili się zreflektować. Rozglądał się dziko po mieszkaniu, wytężając słuch. Zauważył porozrzucane przedmioty na podłodze w kuchni, walające się brudne kubki. Zmarszczył brwi i opuścił różdżkę. Wszedł do salonu i zauważył ją leżącą na ich wysłużonej kanapie, którą dostali w prezencie od Syriusza. Kamień spadł mu z serca i poczuł ulgę. Przez moment przeszło mu przez myśl, że mogłoby jej się coś stać. Ukląkł na dywanie.
- Lily, moja Lily. - szepnął, odgarniając jej włosy z czoła. Rudowłosa otworzyła nieprzytomnie oczy i przez parę sekund wpatrywała się w majaczącą przed nią postać.
- Jim! - wykrzyknęła tak głośno, że chłopak podskoczył. - Jim! Nie rób mi tego więcej! Nie mogłam spać ani funkcjonować! - całowała go po twarzy, a po jej policzkach spływały łzy.
- Ale...
- To było ostatni raz, rozumiesz! Ostatni raz poszedłeś sam! Następnym razem albo idziemy razem, albo oboje zostajemy w domu. - zakomunikowała, wtulając się w jego tors. Bicie jego serca było dla niej uspokajającą melodią, której mogłaby słuchać do końca swoich dni.
- Kochanie, muszę Ci coś powiedzieć... - zaczął ostrożnie, wpatrując się w niewidzialny punkt nad jej głową.
- Ja też, James.
- W takim razie powiedz pierwsza, to może zaczekać. - uśmiechnął się i delikatnie odsunął ją od siebie. Zieleń jej oczu przeszywała go na wskroś. Przygryzła nerwowo dolną wargę i nakręciła sobie pasmo włosów na palec. Wyraźnie nie wiedziała, co powiedzieć. Nie była w stanie dobrać odpowiednich słów. To przyszło samo.
- Jestem w ciąży.
Wstrzymał oddech. Jej głos odbijał się echem w jego głowie. Łzy stanęły mu w oczach, zaczął płakać. Jak małe dziecko. Cały smutek i całe zdenerwowanie minęło w momencie, by ustąpić miejsca bezgranicznej radości. To był kolejny moment w życiu, kiedy na własnej skórze doświadczył tego, że nawet w największym mroku marzenia się spełniają.
- James...? - spojrzała na niego niepewnie tymi swoimi niewinnymi oczami, które w tym momencie były jeszcze piękniejsze, niż zazwyczaj. Złapał ją w talii i okręcił wokół własnej osi, całując delikatnie.
- Kocham Cię! - krzyknął na całe gardło, a mieszkanie wypełnił śmiech Lily. Szybko się zreflektował. - Kocham Was. - podkreślił, patrząc jej głęboko w oczy, a jego dłoń spoczęła na jej podbrzuszu.
- A teraz chodź, Śmierdzioszku. Korzystałaś z prysznica, jak mnie nie było? - dostał lekkiego kuksańca w bok.
- Przestań... Czyli... Cieszysz się?
- Nad życie, Maleńka. Jesteś dla mnie największym darem od losu. Jesteście! Cholera, trudno mi się przyzwyczaić...
~*~
     Lilyanne czekała w łóżku, nie mogła zasnąć z podekscytowania. Słyszała, jak James jakiś czas temu zakręcił kurek z wodą, cieszyła się, że w końcu są razem. Bez niego rozpadała się na kawałki. Można pokusić się o stwierdzenie, że nie potrafiła bez niego żyć, był jej niezbędny, niczym tlen. Stał teraz w wejściu do pokoju, opasany zaledwie ręcznikiem. Woda z włosów kapała mu na nagi, umięśniony tors, na którym znajdowały się świeże blizny. Przygryzła wargę. Patrzył na nią tak spokojnie. Wstała i dotknęła jego ran. Syknął, kiedy opuszkiem palców przejechała po szramie na wysokości żeber.
- Przepraszam...
- Nie przepraszaj, sprawdzałem Cię. - mrugnął do niej delikatnie, tasując wzrokiem jej kusy ubiór. Stęsknił się. Za rozmowami, za przytulankami, za nią... Tak mu było mało tej rudej, denerwującej istoty. Nie czekając na przyzwolenie złożył pocałunek na jej pełnych, malinowych ustach. Całował ją tak zachłannie, jakby nie widzieli się co najmniej parę miesięcy. Błądził dłońmi pod króciutką koszulką, masując jej plecy. Jęknęła cicho, doprowadzając go tym samym do szaleństwa. Podniósł ją za pośladki i docisnął biodrami do ściany. W tym samym momencie ręcznik, który go opasał zsunął się na podłogę.
- James, proszę... - szepnęła, patrząc na niego zamglonymi oczyma.
Szybko zdarł z niej koszulkę ukazującą blade, pokryte piegami piersi. Złapał je w dłonie, składając pocałunek na jej obojczyku. Trwałby dłużej w tej pieszczocie, gdyby nie uświadomił sobie, że jeszcze chwila i nie wytrzyma. Czuła jego przyrodzenie między swoimi nogami i sama szalała z podniecenia. Pragnęła go tak mocno... Dla niej nie był to tylko seks. To było połączenie się dwóch ciał w jedno, by w końcu mogły współgrać z duszą, która połączyła się na wieki od pierwszego "kocham".
W mgnieniu oka znaleźli się na łóżku. Krążył dłońmi po jej nagim ciele. Przenikliwa zieleń oczu Lilyanne zmuszała go, by w końcu to zrobił. Nie mógł dłużej czekać. Wszedł w nią delikatnie, celebrując tę wyjątkową chwilę. Łzy szczęścia i ulgi wypłynęły potoczyły się po jego policzkach, kiedy zacisnął ręce na jej plecach. Wdychając zapach pięknych, rudych włosów rozpłynął się całkowicie, tracąc nad sobą kontrolę. Całował ją tak namiętnie, jak jeszcze nigdy. Jęczała pod jego ciałem, obejmując go tak mocno, jakby nigdy nie chciała wypuścić ze swoich ramion...
~*~
- Obiecaj, że teraz albo razem, albo wcale... - szepnęła, układając głowę na jego torsie.
- Obiecuję, moja najdroższa Lilyanne. Nigdy Cię nie zostawię. Nie musisz się bać, zawsze będziemy razem. Przysięgam na Huncwotów. - powiedział zmęczonym głosem, a jego powieki zamknęły się mimowolnie. - Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. - uśmiechnęła się pod nosem w geście spełnienia, słuchając bicia jego serca. To bezsprzecznie był najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszała. Melodia, która mogłaby nie mieć końca, nigdy, przenigdy...

czwartek, 28 maja 2015

1. Zakończenie Hogwartu. Wizyta u Potterów. Mugolski Pub.

Hej!
Cieszę się, że są osoby, którym spodobał się prolog.
Zanim pojawią się rozdziały, które powoli będą wyjaśniały, co się wydarzyło i dlaczego, minie trochę czasu. ;) 
Póki co, pierwszy rozdział, który dopiero spokojnie, powoli wprowadza w atmosferę, która będzie panowała w tym opowiadaniu.
Pozdrawiam,
Emily

PS Dzięki za komentarze. :) To mnie podbudowuje.

~*~
     Hogwart pustoszał z chwili na chwilę. Uczniowie powoli opuszczali zimne, zamkowe mury, by udać się na wakacje do domu. Zniecierpliwieni czekali na powozy, które odwoziły ich do stacji w Hogsmeade. Jedynie siedmioroczni ociągali się z wyjściem, chcieli zapamiętać każdy najmniejszy szczegół, każdy zakamarek. Czuli w środku pustkę, której do końca życia nic już nie wypełni. Byli świadomi, że już nigdy nie wrócą do tego miejsca jako uczniowie.
     Emily powoli zamknęła kufer i rozejrzała się po dormitorium Puchonów. Wszystko zabrała, nie został tu po niej nawet najmniejszy ślad. Westchnęła głośno, a w jej oczach pojawiły się łzy. Tyle lat, tylu przyjaciół. To wszystko trzeba było zostawić i zacząć dorosłe, odpowiedzialne życie za murami Hogwartu. Dostała wyniki egzaminów, była pewna, że dostanie się na wymarzoną posadę. Nie bardzo ją to jednak cieszyło. Nadszedł ten dzień, którego się obawiała. Na jej sercu spoczywał ciężar, a głos uwiązł jej w gardle. Przypominała sobie, kiedy to rok czy dwa lata temu jej najlepsi przyjaciele opuścili szkołę. Teraz czas na nią. Nigdy nie umiała się pogodzić z zakończeniem pewnego etapu w jej życiu. Niestety, czas mijał nieubłaganie i chcąc nie chcąc, musiała kierować się do wyjścia. Zegar wybijał 10:00.
     Powoli schodziła po schodach i rozglądała się po wszystkich obrazach, wyświechtanych fotelach, kominku, w którym ogień nie rozpali się przez najbliższe dwa miesiące. Patrzyła na sklepienie sufitu i przypominała sobie, ile ozdób wymyśliła na każdą imprezę. Zauważyła w kącie na kanapie swoją koleżankę - Sheryl.
- Sher, nie wyszłaś jeszcze?
- Nie mogę, strasznie mi ciężko... Najchętniej zaszyłabym się tu na całe wakacje.
- Chodź, wstawaj. - rudowłosa podeszła do dziewczyny, podając jej rękę. Rozejrzała się ostatni raz po pomieszczeniu. - Inaczej nie zdążymy na pociąg. Twoi rodzice Cię zamordują, jak teraz nie przyjedziesz.
     Oczy brunetki rozszerzyły się ze strachu. Obawiała się gniewu matki, która znów posądziłaby ją o najgorsze rzeczy. Trzymając się pod ręce wyszły z Pokoju Wspólnego tuż na korytarz przy kuchni i smutno podążały w stronę wyjścia.
~*~
     Uczniowie siódmego roku Gryffindoru czekali na peronie. Syriusz nerwowo rozglądał się wokół, wypatrując swojej dziewczyny. Za parę minut pociąg miał odjechać do Londynu.
- Łapa, musimy podejść bliżej. - powiedział James pod karcącym wzrokiem Lily.
- Chcecie, to idźcie. Ja muszę tu poczekać. Razem z Emily mamy jechać do domu jej matki, nie mogę nagle zniknąć.
- A co, jak ona się spóźni? - spytał Peter, lecz zaraz zamilkł, widząc spojrzenie Blacka. Po paru minutach uczniowski gwar przerwał wjazd pociągu na peron. Wszyscy tłumnie zaczęli podchodzić do drzwi. Jedna dziewczyna skierowała się w stronę grupki stojącej nieopodal latarni.
- Syriusz, możemy pogadać? - spytała niewinnie, odgarniając włosy do tyłu. Chłopak zignorował ją, nawet na nią nie patrząc. - MUSIMY porozmawiać.
- Maggie, daj mi spokój. Jestem zajęty.
- Odpuść sobie i idź, pókim cierpliwa! - powiedziała dotychczas milcząca Lilyanne, piorunując wzrokiem Ślizgonkę. Poskutkowało.
- Jestem z Ciebie dumny, Słonko. - mrugnął James, obejmując dziewczynę.
- Kto to był? - spytała Emily cała czerwona na twarzy. -  Ledwo trochę się spóźnię, a Ty już flirtujesz z jakimiś babami!
- W końcu jesteś. Idziemy. - wziął bagaże narzeczonej i migiem skierował się do przedziału. - Wypatrujcie mnie w którymś oknie, wciągnę Was.
     Brunet w błyskawicznym tempie znalazł się w pociągu i po chwili machał już do przyjaciół, biorąc od nich kufry. Zawsze miał talent do znalezienia jedynego wolnego miejsca w całym pociągu. Wszyscy byli mu za to bardzo wdzięczni.
- Kim była ta dziewczyna? Stała tyłem i nawet jej nie widziałam, czego od Ciebie chciała? - spytała obrażonym tonem Emily, wpatrując się w powoli rozmazujący się obraz za oknem.
- Kochanie, przestań... To TA Maggie, moja była. Evans spławiła ją w moim imieniu.
- To prawda, on nawet na nią nie spojrzał. - powiedziała ruda, uspokajając tym samym koleżankę.
- Widzicie, co ja mam z tą kobietą... - Syriusz przytulił Emily i złożył na jej czole pocałunek, zaśmiał się cicho pod nosem. Uwielbiał te sceny zazdrości, chociaż nie miały one żadnego racjonalnego wytłumaczenia.
- Ciesz się, Łapa. Moja nawet, jakbym ostentacyjnie obejrzał się za spódniczką, olałaby temat. - stwierdził James, podpierając dłonią brodę.
- Bo nie sądzę, żebyś był tak głupi, by mnie zdradzać. Po tylu latach starań wyszedłbyś na kompletnego durnia, nie po raz pierwszy, zresztą.
     Przedział wypełnił się śmiechem przyjaciół. Jedynie Peter objadał się słodyczami i nie bardzo zwracał uwagę na to, co mówili jego znajomi.
~*~
     Lilyanne skubała nerwowo skórki przy paznokciach. Pierwszy raz w życiu miała chłopaka i pierwszy raz w życiu miała poznać jego rodziców. James był oczywiście wyluzowany, jak zwykle. Nie widział w tej sytuacji nic, czego mogłaby się obawiać rudowłosa. Próbował ją uspokoić, ale w efekcie dostał tylko książką po głowie.
- Co to? - spytał zszokowany, patrząc na okładkę, na której widniał ogromny napis "Jak oczarować teściową?". Wyrzucił ją do rozpalonego kominka. - Nie będzie Ci to potrzebne, uwierz mi.
- Co zrobiłeś, czytałam akurat bardzo przydatną poradę na temat pomocy w kuchni!
- Ty do kuchni lepiej się nie zbliżaj, bo coś eksploduje. - zaśmiał się Rogacz, po czym dostał delikatnego kuksańca w żebra.
- Dzień dobry, dzień dobry! - usłyszeli wesoły głos, a przed nimi pojawiła się piękna kobieta o długich blond włosach. Obok niej stał wysoki mężczyzna, który wyglądał niemal identycznie, jak James. - Ja jestem Dorea, a to mój mąż, Charlus. Miło nam Cię poznać, Liluś! - powiedziała wesoło kobieta zauważając, że dziewczyna skrzywiła się na to zdrobnienie.
- Przepraszam, jeśli mogę coś zasugerować, wolę jednak Lily. Lily Evans, miło mi. - dziewczyna zarumieniła się lekko i uścisnęła dłoń jego matce, a potem ojcu.
- W porządku, nie ma sprawy, po prostu zawsze latami Jamie tak o Tobie mówił i tak jakoś się przyjęło, chodźcie do kuchni, zaparzyłam herbatki. - powiedziała przyjaźnie kobieta, prowadząc dwójkę nastolatków przez długi korytarz.
     Lily rozglądała się po ścianach, na których wisiało mnóstwo obrazów przedstawiających członków rodziny Potterów. Zatrzymała się przed portretem jego matki, gdzie widniał wielki, srebrny napis "Dorea (Black) Potter".
- James, czy...
- Tak, jestem ciotką Syriusza. Uprzedzę Twoje pytanie. Byłam w Ravenclawie. Jednak parę lat temu całkowicie zerwałam kontakt z rodziną. Pewnie domyślasz się, dlaczego. - mrugnęła przyjaźnie do dziewczyny, której spadł kamień z serca. Obawiała się dyskryminacji ze względu na swoje pochodzenie, ale chyba zbyt pochopnie oceniła kobietę. Rogacz złapał Lily za rękę i pocałował ją w policzek. Weszli do białej, sterylnie czystej kuchni. Usiedli przy dużym, okrągłym stole, a pani Potter nalała wszystkim herbaty do filiżanek. Charlus bacznie obserwował parę, z rozbawieniem patrząc na stresującą się Lilyanne.
- Dziewczyno, nie musisz się nas obawiać, nikt Ci tutaj nic nie zrobi. - rzekł, przykładając filiżankę do ust.
- No, kochani. To kiedy oficjalne rodzinne zaręczyny? Zrobiłam już przykładowe zaproszenia ślubne, z Charlusem znaleźliśmy Wam przytulny domek, tu nieopodal, w Dolinie Godryka i...
     Lily zachłysnęła się herbatą.
- Podnieś ręce do góry! - krzyknął James, popukując ją lekko w plecy. - Mamo, jak mogłaś, tak z grubej rury.
- No co, kochacie się, a my niedługo się zestarzejemy, chcielibyśmy doczekać się gromadki wnuków.
- Pani Potter, my jesteśmy razem zaledwie od paru miesięcy, nie myśleliśmy jeszcze o ślubie, a co dopiero o dzieciach. Ja jestem ostrożna i uważam, że na wszystko jest czas. Nie można się z niczym spieszyć. - powiedziała Lilyanne zachrypniętym głosem. - Nie mówię, że to jest niemożliwe. Po prostu dopiero skończyliśmy szkołę... Jestem pragmatyczna i sądzę, że najpierw trzeba znaleźć pracę, jakoś się urządzić, a dopiero potem można ewentualnie myśleć o wspólnym życiu.
- Ależ Kochanie, Jamie nie będzie musiał pracować, odziedziczy po nas fortunę, już ma sporo pieniędzy u Gringotta. Sprawą mieszkania też jesteśmy w stanie się zająć. Nasz synek tak Cię kocha... - Dorea coraz bardziej naciskała na Pannę Evans, nie licząc się z jej zdaniem. James zauważył, jak u dziewczyny na czole pojawiła się ledwo dostrzegalna zmarszczka. Wiedział, że zirytowała się nie na żarty.
- Mamo, proszę Cię, przestań. To jest nasza wspólna decyzja. Moja i Lilyanne. Kiedy nadejdzie nasz czas, sami poradzimy sobie ze wszystkim. - powiedział Rogacz, obejmując Lily ramieniem i składając jej pocałunek na policzku. - Na razie jest nam tak dobrze.
     Dziewczyna odetchnęła z ulgą, kiedy chłopak przyszedł jej z pomocą. Poczuła się osaczona. Obawiała się jego matki, sądziła, że może być to typowa teściowa z kawałów mugolskich. Każda następna minuta w sztywnej atmosferze coraz mniej podobała się Evans. Musiała to jednak przetrwać.
~*~
      Syriusz głaskał Emily po włosach. Obserwował jej twarz, zamknięte powieki, lekko zaróżowione policzki, mały, prosty nosek, malinowe usta. Uwielbiał jej oryginalną urodę. Żadna dziewczyna w Hogwarcie, ba, na całym świecie nie mogła równać się tej delikatnej osóbce spoczywającej na jego kolanach.
     Czuł, że ma przy sobie wszystko, czego chce od życia. Posiadał wspaniałych przyjaciół, skończył szkołę z dobrymi wynikami i miał przy sobie kobietę swojego życia. Jedyną, która nie zwracała uwagi na to, jak bardzo jest przystojny. Jedyną, która nie chciała z nim być dla prestiżu. Tylko ona widziała w nim coś więcej, niż te wszystkie puste laski w Hogwarcie. Ona jako jedyna potrafiła i chciała słuchać, co mówił. Mógł dzielić się z nią wszystkimi przemyśleniami, nigdy go nie odrzuciła, ani nie wyśmiała. Pierwszy raz przekonał się, co to miłość. Mimo, że często kłócili się gorzej, niż stare małżeństwo, byli dla siebie stworzeni.
     Dziewczyna odchrząknęła i przeciągnęła się powolnie. Uśmiechnęła się na widok Blacka.
- Długo spałam? - spytała niewinnie.
- Na tyle długo, żebyś miała nieświeży oddech. - powiedział chłopak i wytknął jej język.
- Osz Ty... - Emily usiadła obok niego na ławce, udając obrażoną. - Skoro tak Ci to przeszkadza, to nie musisz przy mnie siedzieć.
- Żartowałem, Kochanie. Trochę już tu jesteśmy. Twoja mama nie będzie się martwić?
- Nie, dzisiaj wracamy późno. Sher pokazała mi kilka mugolskich pubów w Londynie w ostatnie wakacje, możemy się przejść.
- Chcesz mnie upić? - spytał czarnowłosy i uśmiechnął się flirciarsko. - Nie musisz. Już jestem Twój.
- Ty tylko o jednym... - dziewczyna przewróciła oczami. - Chcę INACZEJ spędzić czas. Mamy wakacje, po wakacjach szukam pracy, postaramy się razem zamieszkać. Zaczniemy inne życie.
- Kocham Cię. - powiedział chłopak i pocałował Addams w usta.
- Ja Ciebie też, kiedy nie gadasz głupot.
- Emily?
- Tak? - spytała z wahaniem rudowłosa, patrząc podejrzliwie na chłopaka. Znów czekała na jakiś głupi żart z jego strony.
- Skoro jesteśmy zaręczeni, planujemy wspólne mieszkanie i ślub to może... - Syriusz zawahał się na chwilę i omiótł ją spojrzeniem. Serce waliło mu, jak oszalałe.
- To może co?
- Może chciałabyś mieć małego Blacka, co?
     Emily odsunęła się od Łapy i spojrzała na niego pytająco. Lubiła te momenty, kiedy był poważny, planował wspólną przyszłość, ale czegoś takiego się nie spodziewała. Czuła się tak, jakby ktoś trafił ją czymś ciężkim w głowę. Nie wierzyła własnym uszom, że TEN Syriusz Black chce mieć DZIECKO. Nie wierzyła, że jest na tyle odpowiedzialny, by podołać ojcostwu.
- Kochanie, ja wszystko rozumiem, ale... Mamy prawie 18 lat, dopiero weszliśmy w dorosłość, nie mamy pracy, pieniędzy, ślubu...
- Ty i ten Twój pragmatyzm...
- Bo to jest zbyt poważny temat, rozumiesz? Tu chodzi o nowe życie, któremu musimy zapewnić byt! Chcę mieć z Tobą dziecko, jasne, o niczym innym nie marzę, ale najpierw trzeba znaleźć pracę, mieszkanie...
- Bla, bla, bla... - Syriusz wstał poirytowany. - Gówno prawda, dla chcącego nic trudnego. Ty ciągle masz jakieś wymówki.
- Nie chcę mieć na wychowaniu dwójki dzieci! - powiedziała zdenerwowana i odeszła w stronę mugolskiego metra.
     Z jednej strony miała rację. Same chęci to zbyt mało, by decydować się wydać na świat nowego człowieka. Do tego trzeba czegoś więcej.
    Nigdy nie zapomni słów swojej babki, która powtarzała "każda miłość się kończy, kiedy nie ma pieniędzy". I wierzyła w to, jak w świętość. Była mądrą kobietą i dostrzegała w Syriuszu cechy chłopięce, które nie świadczyły o dojrzałości i odpowiedzialności. Znów coś sobie umyślił i będzie musiała poczekać, dopóki mu nie przejdzie. Poczuła na swoich biodrach jego ciepłe dłonie, pocałował ją lekko w szyję.
- Będzie, jak zechcesz. Ale jak już znajdziemy pracę, mieszkanie, weźmiemy ślub, to nie dam Ci odporu.
- Dobra, czyli spokojnie za parę lat... A teraz wsiadaj. - Emily odrzuciła długie, rude włosy i wcisnęła na głowę kask. Black usiadł tuż za nią, obejmując ją w pasie. Czuł się trochę pedalsko, że to dziewczyna będzie prowadziła Harleya. Musiała nauczyć go jeździć... Po każdej kolejnej jeździe czuł, jakby była to także jego pasja. Po chwili dziewczyna zapaliła silnik, do ich uszu dobiegał cichy, słodki warkot maszyny. Ruszyli przed siebie, mknąc ciasnymi uliczkami Londynu. Zaledwie po paru minutach przystanęli pod niewielkim pubem o nazwie "Hades". Zaparkowali i udali się do wejścia. Przy drzwiach stał rosły ochroniarz, spojrzał podejrzliwym wzrokiem na dwójkę nastolatków.
- Wasze dowody poproszę.
-  Że co? - spytał Syriusz, wytrzeszczając oczy na mężczyznę. - Jakie znowu dowody?
- Eee, wie Pan co, jakoś tak wyszło, że dokumenty zostawiliśmy w domu. Kończę dzisiaj 18 lat i jakaś taka jestem nierozgarnięta... - Emily uśmiechnęła się zalotnie, myśląc, że poskutkuje to na tyle, aby facet wpuścił ich do środka.
- I mam uwierzyć, że przyjechałaś tu motorem bez prawa jazdy? Bujda na resorach! - mężczyzna stanął w przejściu i za nic nie chciał przepuścić nastolatków.
- Przesuń się, facet! - krzyknął Syriusz, lecz ochroniarz ani drgnął. - Słuchaj, nie wiem, o jakie mugolskie dowody Ci chodzi! Ale pełnoletni jesteśmy oboje od ponad roku! Czy picie piwa w tym cholernym Londynie jest zakazane? Co za chore mugolskie prawa! I jeszcze jedno, to nie jest motor, a MOTOCYKL! - krzyknął Black wskazując na maszynę, omal nie rzucając się z pięściami na osiłka.
- Kochanie, spokojnie... Znajdziemy inne miejsce. - powiedziała Emily, łapiąc chłopaka za rękę.
- Nie! Chcę się napić browaru w tej cholernej knajpie, a ten gnojek mi tego nie zabroni!
- Mam zadzwonić po policję? - spytał ochroniarz, uśmiechając się.
- Nie, nie. My już stąd idziemy. ŁAPA! Do nogi! - krzyknęła Addams, piorunując chłopaka spojrzeniem.
- My się żadnej Waszej policji nie boimy! Możecie nam naskoczyć! - zaśmiał chłopak, przypominając tym samym szczekanie psa. Wyciągnął różdżkę zza pazuchy. Emily uśmiechnęła się z politowaniem i odwróciła głowę w drugą stronę, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Będziesz mi teraz groził patykiem? Idźcie stąd, póki się naprawdę nie zdenerwuję. - zagroził ochroniarz, nie wyczuwając żadnego niebezpieczeństwa.
- Petrificus Totalus!
     Mężczyzna padł, jak długi na chodnik. Całe szczęście nikogo nie było w pobliżu. Rudowłosa złapała się za głowę.
- No coś Ty zrobił, teraz trzeba mu wymazać pamięć. Inaczej będziemy mieli przerąbane. - Syriusz jedynie uśmiechnął się drwiąco, patrząc, jak jego narzeczona bardzo zręcznie operuje zaklęciem "Obliviate". Już po chwili znaleźli się w środku.
     W pubie było gęsto od dymu papierosowego. Na ścianach znajdowały się przymglone lampy, rzucające nikłe światło na gości. Drewniane, okrągłe stoliki były ustawione jeden przy drugim, ale nie robiło im to różnicy, gdyż w pomieszczeniu znajdowało się zaledwie parę osób. Na półkach poustawiane były stare książki, a w barze można było znaleźć każdy alkohol, jakiego się tylko zapragnęło. Syriusz chciał podejść do barmana i złożyć zamówienie, ale Emily powstrzymała go gestem.
- A masz mugolskie pieniądze? No właśnie. Zdaj się na mnie.
     Zamówiła dwa ciemne, beczkowane piwa w dużych kuflach i przyniosła je do stolika.
- Tak obsługiwany mógłbym być ciągle... - uśmiechnął się pod nosem. - Mogłabyś pracować w takim pubie, bywałbym tu codziennie...
- Oj, cicho.
- Właściwie, powiedz mi, skąd wiesz to wszystko o mugolach, skoro pochodzisz z rodziny czystej krwi?
- To wszystko przez Sheryl. W zeszłym roku nauczyła mnie płacić takimi pieniędzmi, nauczyła mnie pić mugolski alkohol, który moim zdaniem jest dużo lepszy od magicznego. Spróbuj. Zdrowie! - uniosła kufel w dłoń, Syriusz zrobił to samo. Po chwili wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
- Co to jest? - spytał zszokowany i ponownie napił się piwa. - Ambrozja!
- Ej, wolniej, bo się ubzdryngolisz zaraz. Ciemne lepiej wchodzi.
     Siedzieli w Hadesie jeszcze parę ładnych godzin, planując po raz setny swoje wspólne życie. Wspominali pierwsze randki, pierwszy wspólny bal i zaręczyny. Oboje czuli w sercu pustkę w związku z zakończeniem szkoły. Mimo stanu nietrzeźwości, który coraz bardziej ogarniał ich ciała i umysły, wiedzieli, że w dobie zbliżającej się wielkimi krokami wojny, nie są już tak bezpieczni, jak w murach Hogwartu. Atmosfera się popsuła, a w pubie ni stąd, ni zowąd pojawił się Severus Snape i... Lily Evans.

poniedziałek, 25 maja 2015

Prolog. Wstęp do przyszłości.

 Witam. To znowu ja. Założyłam tego bloga, gdyż z za-czasow-huncwotow nie jestem w 100% zadowolona. To opowiadanie będzie się opierało w dużej mierze na tamtych pomysłach. 
Pozdrawiam
Emily
     Czasem macierzyństwo odbiera chęć i siłę do życia, mimo, że jest to najpiękniejszy dar, jaki mogłoby nam zapewnić nasze istnienie. Dziecko to najdelikatniejsza istota potrzebująca ciągłej opieki i miłości. Są chwile, gdy histeryczny płacz staje się nie do zniesienia, jednak uśmiech, potem pierwsze próby rozmowy, przytulenie, aż w końcu wyznanie "kocham" rekompensuje wszystkie nieprzespane noce, nabite siniaki, całe zmęczenie, które utrzymuje się latami od porodu. Więź między dzieckiem a matką jest czymś najbardziej mistycznym, magicznym, jest więzią namacalną, jest czymś, co można zobaczyć, dotknąć, poczuć. I tak czuła się ona... Chociaż jej szczęście znajdowało się cały czas w łonie i z dnia na dzień rozwijało się. Miała wahania nastrojów, raz płakała, raz była szczęśliwa do granic. Pomagało jej to, że ON czuwał przy niej wszystkie te miesiące. Z każdym tygodniem było coraz bliżej do rozwiązania. Odczuwała lęk, nie wiedziała, czy sobie poradzi. Miała wątpliwości, czy nadaje się na matkę. Czuła się coraz słabiej, każdy krok obciążał nogi, jakby zrobiły setki metrów. Przybywające kilogramy załamywały ją, ale nie mogła oderwać oczu od sporego brzucha, w którym mieścił się owoc ICH miłości. Niecałe cztery lata bycia razem poskutkował ciążą. Mimo wszystkich zawirowań, złości, bezsilności, potem szczęścia, euforii, nie mogła się doczekać. Była pewna, że dziecku które nosi w sobie jest ciepło i dobrze. Dobrze, to znaczyło: bez trosk. a takie życie z kolei, które nie wymagało niczego i stanowiło cel sam w sobie, życie maleńkiej, zależnej od matki istoty, trwanie niezmiennie przy swej troskliwej opiekunce i nurzanie się w świecie bez znaczeń, który dla obojga stanowił sekwencję sennych, szczęśliwych obrazów, możliwe było tylko na etapie macierzyństwa.
     Wróciła pamięcią do czasów ich pierwszego, znaczącego spotkania. Wychodziła z Pokoju Wspólnego i zauważyła, jak beczka z octem ochlapała chłopaka o czarnych włosach. Uśmiechnęła się pod nosem, wielu chciało dostać się do dormitorium Puchonów, lecz naprawdę mało kto wpadł na tak prosty i banalny pomysł, jakim było wystukanie na odpowiedniej beczce w rytmie nazwiska jednej z założycielek Hogwartu. Pokręciła głową z politowaniem i podeszła do pechowca.
- Kolejna nieudana próba? - spytała, uśmiechając się szczerze. Odrzuciła do tyłu rude włosy i wyciągnęła rękę, by pomóc chłopakowi wstać. Chwycił ją niechętnie.
- Jak widać. - syknął pod nosem.
- Chcesz wejść do kogoś? Może będę w stanie Ci pomóc.
- Sam sobie poradzę. - powiedział zadziornie, a błękit jego tęczówek przeszył dziewczynę na wskroś. Poczuła się nieswojo. Chciała po prostu...
- Chciałam być miła, przepraszam. - z uniesioną głową odeszła w stronę Sali Zaklęć. Korki jej wysokich szpilek hałasowały na pustym korytarzu. Po chwili zniknęła za rogiem, zostawiając chłopaka samego z poczuciem winy, że zachował się, jak dupek.
    Z uśmiechem wspominała jego przeprosiny, pierwszy spacer, pierwsze piwo kremowe w Trzech Miotłach, pierwszy pocałunek, pierwszy wspólny bal, zaręczyny... Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Podeszła leniwie, wygięta nierealnie do tyłu. Brzuch był coraz cięższy i miała wrażenie, że opuszczał się coraz niżej... A miała jeszcze miesiąc do porodu. Wyjrzała przez wizjer.
- Lily! Hej! O... Zabrałaś ze sobą Harry'ego! Jaki on jest słodki! - dziewczyna próbowała wziąć malca w ramiona, ale zrezygnowała przy pierwszej próbie. - Przepraszam, czuję się jak wieloryb!
- No coś Ty, Emily! Wyglądasz cudownie! Pamiętaj, że tylko w tym czasie kobieta może jeść, cokolwiek chce i to w niebotycznych ilościach! A musiałam wziąć Szkraba ze sobą, James pojechał z Twoim mężem wybierać łóżeczko, ubranka i wszystkie inne potrzebne rzeczy na przyjście maleństwa na świat.
     Lilyanne odłożyła syna na kanapę i przykryła go kocem. Sama zrobiła kawę, pokroiła ciasto i usiadła na wprost przyjaciółki.
- Nie bój się.
- Czuję, że to coraz bliżej, czuję, że to kwestia paru dni...
- To wcale tak nie boli. - powiedziała Lily i spojrzała się wymownie w sufit.
- Nie kłam!
- Ćśśś, bo obudzisz Harry'ego, a niedawno zasnął. No dobra, może nie jest to relaks stulecia, ale dasz sobie radę. James mówił, że wiecie już, co będziecie mieli. Zdradzisz ten sekret?
- To nie jest żaden sekret, będziemy mieli córeczkę, Veronicę.
     Lilyanne pisnęła. Tak bardzo cieszyła się ze szczęścia przyjaciół. Sama czuła się bezpiecznie, spokojnie, mając rodzinę, mimo szalejącej za oknami wojny.
~*~
     Czuła skurcze przebiegające po całym podbrzuszu. Zaledwie parę chwil wcześniej odeszły jej wody. Uklękła przy skórzanym fotelu, jęcząc. Płakała z bólu. Bała się rozszerzyć chociaż minimalnie nogi, była całkiem sama, nie wiedziała, co ma robić. Zawroty głowy coraz bardziej odbierały jej zdolność poprawnego postrzegania rzeczywistości. Resztkami sił wyciągnęła lusterko z kieszeni swetra, po chwili pojawiła się w nim przerażona twarz jej męża.
- Wracaj, zaczęło się... - powiedziała słabym głosem i osunęła się na podłogę, oddychając ciężko. Ciszę co jakiś czas przerywał głośny jęk. Gdzie była Lilyanne, gdzie był jej uzdrowiciel. Czuła się samotna, jak nigdy dotąd, paraliżował ją strach. Skurcze nasilały się z każdą minutą, z każdą sekundą były mocniejsze, dłuższe i bardziej bolesne. Po kilkunastu minutach drzwi otworzyły się z impetem i stanął w nich Syriusz wraz z Lily.
~*~
     Leżała wyczerpana na łóżku, nad nią stała pochylona postać ubrana jedynie w czarną pelerynę. Nie mogła sięgnąć różdżki. Nie mogła zrobić kompletnie nic, wykonać najmniejszego ruchu. Obok w łóżeczku spała jej miesięczna córeczka - Veronica.
- Muffliato! Teraz możesz sobie krzyczeć, przebrzydła wiedźmo, w wniebogłosy...
- Nie zabijaj mnie! Mam córkę, mam rodzinę, ja...
- A kto powiedział, że ja chcę Cię zabić? - postać zaśmiała się szyderczo. - Ja chcę się tylko trochę z Tobą pobawić. Crucio!
~*~
     Syriusz płakał, trzymając w ramionach omdlałe ciało Emily. Czuł, jak z upływem czasu staje się chłodniejsze. Jedyne, co mógł zrobić, to czekać na tego cholernego uzdrowiciela. Przeklinał siebie w myślach, że nigdy zbyt wiele uwagi nie przykładał do zaklęć medycznych. Mógłby teraz uśnieżyć jej ból, ukoić rany. A tak... Przytulał ją do siebie, uspokajając jednocześnie. Bał się, że ją straci. Poczuł ulgę, widząc przed sobą dwójkę mężczyzn w białych kitlach.
     Mijały minuty, każda z nich dłużyła się niemiłosiernie. Stał za drzwiami pokoju, obgryzając nerwowo paznokcie. Spoglądał na swoją córeczkę śpiąca w łóżeczku. Była do niej tak podobna. Łzy napłynęły mu do oczu, skarcił się w myślach. "Ona żyje, debilu! Nie myśl o niej w czasie przeszłym!" - pomyślał. Nagle w futrynie stanął uzdrowiciel.
- I jak? - spytał przejęty Syriusz.
- Najbliższe dni będą decydujące, straciła wiele krwi, cudem przywróciliśmy akcję serca, nie wiemy, czy i kiedy odzyska pełną świadomość, nie wiemy, jak będzie wyglądał kontakt z nią. Zrobiliśmy wszystko, co się dało. - powiedział mężczyzna i poklepał Łapę pocieszająco po ramieniu.
     Nie wierzył w to, co usłyszał. Wszedł cicho do pokoju i zatkał sobie usta, chciał wybuchnąć głośnym płaczem. Nigdy nie widział jeszcze tak storturowanej osoby, a była to jego ukochana żona. Podszedł szybko do łóżka i ucałował jej dłoń.
- Nie dam Ci teraz odejść. - szepnął jej do ucha i ułożył się ostrożnie obok niej na łóżku.