Witam. To znowu ja. Założyłam tego bloga, gdyż z za-czasow-huncwotow nie jestem w 100% zadowolona. To opowiadanie będzie się opierało w dużej mierze na tamtych pomysłach.
Pozdrawiam
Emily
Czasem macierzyństwo odbiera chęć i siłę do życia, mimo, że jest to najpiękniejszy dar, jaki mogłoby nam zapewnić nasze istnienie. Dziecko to najdelikatniejsza istota potrzebująca ciągłej opieki i miłości. Są chwile, gdy histeryczny płacz staje się nie do zniesienia, jednak uśmiech, potem pierwsze próby rozmowy, przytulenie, aż w końcu wyznanie "kocham" rekompensuje wszystkie nieprzespane noce, nabite siniaki, całe zmęczenie, które utrzymuje się latami od porodu. Więź między dzieckiem a matką jest czymś najbardziej mistycznym, magicznym, jest więzią namacalną, jest czymś, co można zobaczyć, dotknąć, poczuć. I tak czuła się ona... Chociaż jej szczęście znajdowało się cały czas w łonie i z dnia na dzień rozwijało się. Miała wahania nastrojów, raz płakała, raz była szczęśliwa do granic. Pomagało jej to, że ON czuwał przy niej wszystkie te miesiące. Z każdym tygodniem było coraz bliżej do rozwiązania. Odczuwała lęk, nie wiedziała, czy sobie poradzi. Miała wątpliwości, czy nadaje się na matkę. Czuła się coraz słabiej, każdy krok obciążał nogi, jakby zrobiły setki metrów. Przybywające kilogramy załamywały ją, ale nie mogła oderwać oczu od sporego brzucha, w którym mieścił się owoc ICH miłości. Niecałe cztery lata bycia razem poskutkował ciążą. Mimo wszystkich zawirowań, złości, bezsilności, potem szczęścia, euforii, nie mogła się doczekać. Była pewna, że dziecku które nosi w sobie jest ciepło i dobrze. Dobrze, to znaczyło: bez trosk. a takie życie z kolei, które nie wymagało niczego i stanowiło cel sam w sobie, życie maleńkiej, zależnej od matki istoty, trwanie niezmiennie przy swej troskliwej opiekunce i nurzanie się w świecie bez znaczeń, który dla obojga stanowił sekwencję sennych, szczęśliwych obrazów, możliwe było tylko na etapie macierzyństwa.
Wróciła pamięcią do czasów ich pierwszego, znaczącego spotkania. Wychodziła z Pokoju Wspólnego i zauważyła, jak beczka z octem ochlapała chłopaka o czarnych włosach. Uśmiechnęła się pod nosem, wielu chciało dostać się do dormitorium Puchonów, lecz naprawdę mało kto wpadł na tak prosty i banalny pomysł, jakim było wystukanie na odpowiedniej beczce w rytmie nazwiska jednej z założycielek Hogwartu. Pokręciła głową z politowaniem i podeszła do pechowca.
- Kolejna nieudana próba? - spytała, uśmiechając się szczerze. Odrzuciła do tyłu rude włosy i wyciągnęła rękę, by pomóc chłopakowi wstać. Chwycił ją niechętnie.
- Jak widać. - syknął pod nosem.
- Chcesz wejść do kogoś? Może będę w stanie Ci pomóc.
- Sam sobie poradzę. - powiedział zadziornie, a błękit jego tęczówek przeszył dziewczynę na wskroś. Poczuła się nieswojo. Chciała po prostu...
- Chciałam być miła, przepraszam. - z uniesioną głową odeszła w stronę Sali Zaklęć. Korki jej wysokich szpilek hałasowały na pustym korytarzu. Po chwili zniknęła za rogiem, zostawiając chłopaka samego z poczuciem winy, że zachował się, jak dupek.
Z uśmiechem wspominała jego przeprosiny, pierwszy spacer, pierwsze piwo kremowe w Trzech Miotłach, pierwszy pocałunek, pierwszy wspólny bal, zaręczyny... Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Podeszła leniwie, wygięta nierealnie do tyłu. Brzuch był coraz cięższy i miała wrażenie, że opuszczał się coraz niżej... A miała jeszcze miesiąc do porodu. Wyjrzała przez wizjer.
- Lily! Hej! O... Zabrałaś ze sobą Harry'ego! Jaki on jest słodki! - dziewczyna próbowała wziąć malca w ramiona, ale zrezygnowała przy pierwszej próbie. - Przepraszam, czuję się jak wieloryb!
- No coś Ty, Emily! Wyglądasz cudownie! Pamiętaj, że tylko w tym czasie kobieta może jeść, cokolwiek chce i to w niebotycznych ilościach! A musiałam wziąć Szkraba ze sobą, James pojechał z Twoim mężem wybierać łóżeczko, ubranka i wszystkie inne potrzebne rzeczy na przyjście maleństwa na świat.
Lilyanne odłożyła syna na kanapę i przykryła go kocem. Sama zrobiła kawę, pokroiła ciasto i usiadła na wprost przyjaciółki.
- Nie bój się.
- Czuję, że to coraz bliżej, czuję, że to kwestia paru dni...
- To wcale tak nie boli. - powiedziała Lily i spojrzała się wymownie w sufit.
- Nie kłam!
- Ćśśś, bo obudzisz Harry'ego, a niedawno zasnął. No dobra, może nie jest to relaks stulecia, ale dasz sobie radę. James mówił, że wiecie już, co będziecie mieli. Zdradzisz ten sekret?
- To nie jest żaden sekret, będziemy mieli córeczkę, Veronicę.
Lilyanne pisnęła. Tak bardzo cieszyła się ze szczęścia przyjaciół. Sama czuła się bezpiecznie, spokojnie, mając rodzinę, mimo szalejącej za oknami wojny.
~*~
Czuła skurcze przebiegające po całym podbrzuszu. Zaledwie parę chwil wcześniej odeszły jej wody. Uklękła przy skórzanym fotelu, jęcząc. Płakała z bólu. Bała się rozszerzyć chociaż minimalnie nogi, była całkiem sama, nie wiedziała, co ma robić. Zawroty głowy coraz bardziej odbierały jej zdolność poprawnego postrzegania rzeczywistości. Resztkami sił wyciągnęła lusterko z kieszeni swetra, po chwili pojawiła się w nim przerażona twarz jej męża.
- Wracaj, zaczęło się... - powiedziała słabym głosem i osunęła się na podłogę, oddychając ciężko. Ciszę co jakiś czas przerywał głośny jęk. Gdzie była Lilyanne, gdzie był jej uzdrowiciel. Czuła się samotna, jak nigdy dotąd, paraliżował ją strach. Skurcze nasilały się z każdą minutą, z każdą sekundą były mocniejsze, dłuższe i bardziej bolesne. Po kilkunastu minutach drzwi otworzyły się z impetem i stanął w nich Syriusz wraz z Lily.
~*~
Leżała wyczerpana na łóżku, nad nią stała pochylona postać ubrana jedynie w czarną pelerynę. Nie mogła sięgnąć różdżki. Nie mogła zrobić kompletnie nic, wykonać najmniejszego ruchu. Obok w łóżeczku spała jej miesięczna córeczka - Veronica.
- Muffliato! Teraz możesz sobie krzyczeć, przebrzydła wiedźmo, w wniebogłosy...
- Nie zabijaj mnie! Mam córkę, mam rodzinę, ja...
- A kto powiedział, że ja chcę Cię zabić? - postać zaśmiała się szyderczo. - Ja chcę się tylko trochę z Tobą pobawić. Crucio!
~*~
Syriusz płakał, trzymając w ramionach omdlałe ciało Emily. Czuł, jak z upływem czasu staje się chłodniejsze. Jedyne, co mógł zrobić, to czekać na tego cholernego uzdrowiciela. Przeklinał siebie w myślach, że nigdy zbyt wiele uwagi nie przykładał do zaklęć medycznych. Mógłby teraz uśnieżyć jej ból, ukoić rany. A tak... Przytulał ją do siebie, uspokajając jednocześnie. Bał się, że ją straci. Poczuł ulgę, widząc przed sobą dwójkę mężczyzn w białych kitlach.
Mijały minuty, każda z nich dłużyła się niemiłosiernie. Stał za drzwiami pokoju, obgryzając nerwowo paznokcie. Spoglądał na swoją córeczkę śpiąca w łóżeczku. Była do niej tak podobna. Łzy napłynęły mu do oczu, skarcił się w myślach. "Ona żyje, debilu! Nie myśl o niej w czasie przeszłym!" - pomyślał. Nagle w futrynie stanął uzdrowiciel.
- I jak? - spytał przejęty Syriusz.
- Najbliższe dni będą decydujące, straciła wiele krwi, cudem przywróciliśmy akcję serca, nie wiemy, czy i kiedy odzyska pełną świadomość, nie wiemy, jak będzie wyglądał kontakt z nią. Zrobiliśmy wszystko, co się dało. - powiedział mężczyzna i poklepał Łapę pocieszająco po ramieniu.
Nie wierzył w to, co usłyszał. Wszedł cicho do pokoju i zatkał sobie usta, chciał wybuchnąć głośnym płaczem. Nigdy nie widział jeszcze tak storturowanej osoby, a była to jego ukochana żona. Podszedł szybko do łóżka i ucałował jej dłoń.
- Nie dam Ci teraz odejść. - szepnął jej do ucha i ułożył się ostrożnie obok niej na łóżku.
Cudo *,* czekam na nn! ;3
OdpowiedzUsuńZakochałam się i będę wyczekiwać kolejnego z niecierpliwością :*
OdpowiedzUsuńCiekawie zaczynasz :) Myślałam, że zacznie się przygodami w Hogwarcie, a jednak jest inaczej. Veronica to bardzo ładne imię, podoba mi się ;) Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji, mam nadzieję, że wkrótce wszystko się wyjaśni.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na kolejny rozdział i życzę dużo weny i czasu na jej wykorzystanie :)
P.s. Syriusz ojcem to naprawdę ciekawa wizja... :D
Ojej, jakie kochane :) Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się aż do końca, że Syriusz jest jej mężem, ale to dlatego, że zmyliły mnie te niebieskie oczy :D Rozdział naprawdę ciekawy. Bardzo lubię Blacka, wręcz kocham (tak mocno jak Jily 💜♡), więc nie mogę się doczekać dalszej części. W momencie porodu, przez chwilę miałam ciary, co znaczy, że świetnie to opisałaś. A smutek Syriusza na końcu ♡♡♡ Biedactwo :c
OdpowiedzUsuńCzekam na rozdział pierwszy, pozdrawiam gorąco i życzę weny :)
[the-emerald-eyes.blogspot.com]
Witaj! Wpadłam tu pierwszy raz przez fb ;)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że prolog świetny! c: W sumie to trochę... hm. Szczęśliwy, smutny... Wszystko na raz! :D
Oj... szkoda, że taki koniec, ale mam nadzieję, że ona nie umrze ;)
Ach... Bardzo mi Cię szkoda z powodu tej... no choroby, jeśli tak można to nazwać. Współczuję z całego serca i mam nadzieję, że opowiadanie wypali, bo zapowiada się świetnie ;) A co do choroby.. Jak to ująć...? 'Zainteresowałam się' tym i poczytałam trochę. To się leczyć operacyjnie, prawda? No w każdym razie, mam nadzieję, że z nią wygrasz i będziesz zdrów! ;)
Pozdrawiam, Mara♥ (fb -Karolina Malec [miejscowość - Leżajsk] możesz się ze mną skontaktować, jeśli chcesz ;))
Droga Emily
OdpowiedzUsuńTen prolog jest... cudowny... Brak mi słów. Masz prawdziwy talent do pisania. Twojego bloga : za-czasow-huncwotow.blogspot.com też uwielbiam i mam nadzieję, że będzie on jeszcze prowadzony.
Ciekawie się zaczyna. Mam nadzieję, że następne notatki będą tak samo fantastyczne. No co ja piszę. Przecież wiadomo, że takie będą.
Pozdrawiam
Lavender Potter
( http://james-poter.blogujaca.pl )