piątek, 22 stycznia 2016

Miniaturka Jily: Melodia, która mogłaby nie mieć końca.

Pustka.
Strach.
Samotność.
Złość.
Przemoc.
Gniew.
Złudzenie.
Iluzja.
Rozczarowanie.

     Czy minie kiedyś ten czas, kiedy powrót do domu nie będzie wiązał się z przerażeniem?
Czy skończy się wreszcie najgorszy koszmar, kiedy wizje straty najbliższej z osób przysłaniają zdrowe rozumowanie? Czy trwająca wojna kiedyś w końcu się skończy?
Lilyanne Evans codziennie zadawała sobie te same pytania, na które nie znała odpowiedzi.
Nienawidziła niewiedzy i bezradności. Zawsze miała plan. Nie umiała odnaleźć się w czasach, kiedy każda najlepiej zaplanowana koncepcja w ostatniej chwili stawała się całkowicie bezużyteczna.
Zostawała sama, z pustką rozdzierającą jej serce.
Bała się o przyjaciół, o rodzinę, o Jamesa.
Znów nadszedł ten okrutny czas oczekiwania. Głodu. Bezsenności.
Była całkiem sama w ich małym mieszkanku, które zajmowali zaledwie od miesiąca.
Na palcach mogła zliczyć dni, kiedy byli w nim razem. Reszta upływała jej w strachu i samotności.
Ukryła twarz w dłoniach i cicho załkała.
- Miał tu być wczoraj... - powiedziała do siebie i pokręciła głową. Walnęła pięścią w ich mały, niestabilny stolik tak mocno, że parę przedmiotów z łoskotem znalazło się na podłodze.
Nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. I tak miała tu trochę ogarnąć, bo przez cały ten czas brudziła nowe kubki do kawy, a jej ubrania torowały drogę z łazienki do pokoju. Teraz jednak nie skupiała się na tym. Jej myśli zajmowała tylko jedna osoba - James. Spojrzała mimochodem na ich wspólne zdjęcie znajdujące się na hebanowej komodzie. Rozpłakała się na dobre i położyła dłoń na podbrzuszu, wspominając dzisiejszy ranek.
~*~
     Obudziła się na kanapie, zaledwie po godzinie snu. Przetarła oczy, zmazując z rzęs resztki tuszu i przeciągnęła się leniwie. Zerwała się na równe nogi, by po chwili pożałować swojej decyzji. Z głośnym hukiem upadła na posadzkę, nabijając sobie guza na głowie.
- Szlag by to! - zaklęła pod nosem rozmasowując obolałe miejsce. - James?! James, jesteś?!
Tym razem wstała powoli z podłogi, patrząc na wielki, oliwkowy zegar wiszący nad kominkiem. Wskazywał równo 7:20.
- No ładnie, spałam dziś aż godzinę, coraz lepiej...
Przeszła całe mieszkanie poszukując chociaż najmniejszego śladu, że jej narzeczony pojawił się podczas krótkiej drzemki. Niestety, nic nie znalazła. Westchnęła głośno, a w jej głowie znów zaczęły rodzić się najgorsze scenariusze. W swojej wyobraźni widziała go przetrzymywanego gdzieś w lochach, torturowanego i w końcu martwego. Czemu nigdy nic nie mówił jej na temat tajnych misji Zakonu, mimo tego, że ona też do niego należała? Jak wróci, musi mu wybić skutecznie z głowy wszelkie znikania na parę dni. Koniec! Albo idą na akcję razem, albo w ogóle. Nagle poczuła, jak robi jej się niedobrze. Z trudem dobiegła do ubikacji i zwymiotowała resztki tego, co zjadła wczorajszego dnia. Oparła się o muszlę dysząc ciężko. Z jej oczu płynęły łzy. Była wykończona ciągłym strachem i czekaniem. Mozolnie doprowadziła się do porządku i zaparzyła sobie herbaty, nie chciała, by James zastał ją w tak opłakanym stanie, kiedy wróci.
"Jeśli wróci..." - powiedział cicho głos w jej głowie. Machnęła ręką, jakby chciała odtrącić natrętną muchę i upiła łyk imbirowego trunku. Ten smak zawsze będzie kojarzył jej się z Rogaczem. To on przynosił jej zawsze pełen kubek do łóżka podczas chandry czy zwykłego przeziębienia. Skarciła się w myślach, nie potrafiła już żyć normalnie. Znów miała wrażenie, że jeśli zaraz nie przetransportuje się do toalety, to będzie miała do sprzątania kałużę tego, co przed chwilą wypiła. Nie myśląc więcej rzuciła się biegiem, omal nie zabijając się po drodze o rozrzucone niechlujnie, brudne ubrania.
~*~
     Wpatrywała się, jak urzeczona w kalendarz przed sobą. Czy to naprawdę możliwe, aby była w ciąży? Przecież zabezpieczali się, jak mogła nie zauważyć, że miesiączka spóźnia jej się aż o 12 dni!
Zakupiony w mugolskiej aptece test ciążowy (farmaceutka tak strasznie zachwalała ten absolutnie nowy, innowacyjny produkt, że jakby mogła, wcisnęłaby Lily z dziesięć) wskazywał jasno na ciążę, chociaż producent dawał zaledwie 60% szans poprawnego wyniku. A jednak... Czuła to. Wiedziała, że w środku niej rozwija się nowe życie. Nowe życie, które dała tej istotce razem z Jamesem. Znów zrobiło jej się słabo, tym razem na myśl, że ich dziecko może nigdy nie poznać swojego ojca. Jeszcze gorzej poczuła się, kiedy dotarło do niej, w jakich czasach przyszło jej począć dziecko. Poszła do malutkiego salonu i położyła się na wyświechtanej kanapie. Jej powieki robiły się coraz cięższe... Zasnęła wykończona ostatnimi wydarzeniami.
~*~
     James pokonał nałożone przez siebie magiczne bariery i wszedł do mieszkania. Zauważył porozrzucane ubrania i zaniepokoił się. Jego czarne, potargane włosy były teraz przyklejone do czoła, koszulka była w strzępach, gdzieniegdzie poplamiona krwią. Przemieszczał się cicho, niczym szczur, co sam zauważył. "Nawet po powrocie do domu cholerny Glizdogon mnie prześladuje..." - pomyślał i uśmiechnął się mimowolnie, by po chwili się zreflektować. Rozglądał się dziko po mieszkaniu, wytężając słuch. Zauważył porozrzucane przedmioty na podłodze w kuchni, walające się brudne kubki. Zmarszczył brwi i opuścił różdżkę. Wszedł do salonu i zauważył ją leżącą na ich wysłużonej kanapie, którą dostali w prezencie od Syriusza. Kamień spadł mu z serca i poczuł ulgę. Przez moment przeszło mu przez myśl, że mogłoby jej się coś stać. Ukląkł na dywanie.
- Lily, moja Lily. - szepnął, odgarniając jej włosy z czoła. Rudowłosa otworzyła nieprzytomnie oczy i przez parę sekund wpatrywała się w majaczącą przed nią postać.
- Jim! - wykrzyknęła tak głośno, że chłopak podskoczył. - Jim! Nie rób mi tego więcej! Nie mogłam spać ani funkcjonować! - całowała go po twarzy, a po jej policzkach spływały łzy.
- Ale...
- To było ostatni raz, rozumiesz! Ostatni raz poszedłeś sam! Następnym razem albo idziemy razem, albo oboje zostajemy w domu. - zakomunikowała, wtulając się w jego tors. Bicie jego serca było dla niej uspokajającą melodią, której mogłaby słuchać do końca swoich dni.
- Kochanie, muszę Ci coś powiedzieć... - zaczął ostrożnie, wpatrując się w niewidzialny punkt nad jej głową.
- Ja też, James.
- W takim razie powiedz pierwsza, to może zaczekać. - uśmiechnął się i delikatnie odsunął ją od siebie. Zieleń jej oczu przeszywała go na wskroś. Przygryzła nerwowo dolną wargę i nakręciła sobie pasmo włosów na palec. Wyraźnie nie wiedziała, co powiedzieć. Nie była w stanie dobrać odpowiednich słów. To przyszło samo.
- Jestem w ciąży.
Wstrzymał oddech. Jej głos odbijał się echem w jego głowie. Łzy stanęły mu w oczach, zaczął płakać. Jak małe dziecko. Cały smutek i całe zdenerwowanie minęło w momencie, by ustąpić miejsca bezgranicznej radości. To był kolejny moment w życiu, kiedy na własnej skórze doświadczył tego, że nawet w największym mroku marzenia się spełniają.
- James...? - spojrzała na niego niepewnie tymi swoimi niewinnymi oczami, które w tym momencie były jeszcze piękniejsze, niż zazwyczaj. Złapał ją w talii i okręcił wokół własnej osi, całując delikatnie.
- Kocham Cię! - krzyknął na całe gardło, a mieszkanie wypełnił śmiech Lily. Szybko się zreflektował. - Kocham Was. - podkreślił, patrząc jej głęboko w oczy, a jego dłoń spoczęła na jej podbrzuszu.
- A teraz chodź, Śmierdzioszku. Korzystałaś z prysznica, jak mnie nie było? - dostał lekkiego kuksańca w bok.
- Przestań... Czyli... Cieszysz się?
- Nad życie, Maleńka. Jesteś dla mnie największym darem od losu. Jesteście! Cholera, trudno mi się przyzwyczaić...
~*~
     Lilyanne czekała w łóżku, nie mogła zasnąć z podekscytowania. Słyszała, jak James jakiś czas temu zakręcił kurek z wodą, cieszyła się, że w końcu są razem. Bez niego rozpadała się na kawałki. Można pokusić się o stwierdzenie, że nie potrafiła bez niego żyć, był jej niezbędny, niczym tlen. Stał teraz w wejściu do pokoju, opasany zaledwie ręcznikiem. Woda z włosów kapała mu na nagi, umięśniony tors, na którym znajdowały się świeże blizny. Przygryzła wargę. Patrzył na nią tak spokojnie. Wstała i dotknęła jego ran. Syknął, kiedy opuszkiem palców przejechała po szramie na wysokości żeber.
- Przepraszam...
- Nie przepraszaj, sprawdzałem Cię. - mrugnął do niej delikatnie, tasując wzrokiem jej kusy ubiór. Stęsknił się. Za rozmowami, za przytulankami, za nią... Tak mu było mało tej rudej, denerwującej istoty. Nie czekając na przyzwolenie złożył pocałunek na jej pełnych, malinowych ustach. Całował ją tak zachłannie, jakby nie widzieli się co najmniej parę miesięcy. Błądził dłońmi pod króciutką koszulką, masując jej plecy. Jęknęła cicho, doprowadzając go tym samym do szaleństwa. Podniósł ją za pośladki i docisnął biodrami do ściany. W tym samym momencie ręcznik, który go opasał zsunął się na podłogę.
- James, proszę... - szepnęła, patrząc na niego zamglonymi oczyma.
Szybko zdarł z niej koszulkę ukazującą blade, pokryte piegami piersi. Złapał je w dłonie, składając pocałunek na jej obojczyku. Trwałby dłużej w tej pieszczocie, gdyby nie uświadomił sobie, że jeszcze chwila i nie wytrzyma. Czuła jego przyrodzenie między swoimi nogami i sama szalała z podniecenia. Pragnęła go tak mocno... Dla niej nie był to tylko seks. To było połączenie się dwóch ciał w jedno, by w końcu mogły współgrać z duszą, która połączyła się na wieki od pierwszego "kocham".
W mgnieniu oka znaleźli się na łóżku. Krążył dłońmi po jej nagim ciele. Przenikliwa zieleń oczu Lilyanne zmuszała go, by w końcu to zrobił. Nie mógł dłużej czekać. Wszedł w nią delikatnie, celebrując tę wyjątkową chwilę. Łzy szczęścia i ulgi wypłynęły potoczyły się po jego policzkach, kiedy zacisnął ręce na jej plecach. Wdychając zapach pięknych, rudych włosów rozpłynął się całkowicie, tracąc nad sobą kontrolę. Całował ją tak namiętnie, jak jeszcze nigdy. Jęczała pod jego ciałem, obejmując go tak mocno, jakby nigdy nie chciała wypuścić ze swoich ramion...
~*~
- Obiecaj, że teraz albo razem, albo wcale... - szepnęła, układając głowę na jego torsie.
- Obiecuję, moja najdroższa Lilyanne. Nigdy Cię nie zostawię. Nie musisz się bać, zawsze będziemy razem. Przysięgam na Huncwotów. - powiedział zmęczonym głosem, a jego powieki zamknęły się mimowolnie. - Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. - uśmiechnęła się pod nosem w geście spełnienia, słuchając bicia jego serca. To bezsprzecznie był najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszała. Melodia, która mogłaby nie mieć końca, nigdy, przenigdy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz